Piękne niedzielne popołudnie.. słoneczko świeciło.. wybraliśmy się na spacer (ja, Zuzia, Kacper i moja przyjaciółka Renia z córką)
I NA TYM KONIEC PIĘKNA DNIA DZISIEJSZEGO!!!
Spacerując dotarliśmy na cmentarz... Kacper zachowywał się naprawdę dobrze (zważywszy na zamieszanie i tłumy odwiedzających groby swoich bliskich)... szedł spokojnie, uśmiechał się do mijających nas ludzi.. pomodlił się nawet i posiedział przy grobach prababci i pradziadków..
Wychodząc z cmentarza spotkałyśmy koleżankę z liceum, z którą nie widziałyśmy się kilkanaście lat.. żeby spokojnie porozmawiać usadziłam Kacpra na murku parę metrów dalej i poprosiłam dziewczynki żeby Go przypilnowały..
Chwilę później.. Kacper wydał z siebie sekundowy, niekontrolowany okrzyk..
No i się zaczęło...
Przybiegła Zuzia z płaczem, że jakaś pani krzyczy na Kacpra.. "jak ty się zachowujesz.. sam tu jesteś"itp.
To co działo się dalej.. pamiętam jak przez mgłę..
Nie docierały do niej słowa.. "że jest chory.. że nie robi tego specjalnie".. "że nie życzę sobie by na niego krzyczała".. "że swoim zachowaniem doprowadziła Zuzię do łez"..
Krzyczała nadal:
"że on ludzi straszy".. "matka chodzi jak ta lala, a dziecko samopas".. "matka powinna się wstydzić"
Pytałam "czego mam się wstydzić, może, że mam chore dziecko? ".. "a może powinnam mu buzię zakneblować?"
Renia zauważyła, że emocjonalnie wysiadam.. dyskutowała dalej z tym "wstrętnym babsztylem" słyszałam tylko jak na koniec skwitowała "że chyba powinnam Kacpra w klatce zamknąć".. "że pani powinna się wstydzić i zastanowić co mówi... '
A baba krzyczała jeszcze głośniej: "matka od tego jest, żeby coś z ty zrobić"
Nic do niej nie docierało..
WNIOSEK:
wstrętny babsztyl spaliłby mnie na stosie, bo urodziłam niepełnosprawne dziecko.. a Kacpra z racji choroby i ułomności zamknął w komorze gazowej..
Emocje jeszcze nie opadły.. wszystko się we mnie gotuje..
a Zuzia pewnie już nigdy więcej nie wyjdzie z nami na spacer :(